Ktoś może spytać: „przecież to targi silnoprądowców, elektryków, a jaką funkcję spełnia elektronika w energetyce?” Wielką, bez przesady można powiedzieć, że kluczową. Bez elektroniki energetyka byłaby pozbawiona zmysłów i mózgu. Elektronika mierzy i testuje oraz steruje systemami wytwarzania i przesyłu energii elektrycznej. Nie piszemy o sterowaniu, bo to temat przeogromny, a władza elektroniki nad systemami energetycznymi jest tak potężna, że staje się skrajnie niebezpieczna jako łatwe do sparaliżowania, miękkie podbrzusze każdego państwa. Popatrzmy, co się działo w ostatnich latach i miesiącach.
W czerwcu br. Amerykanie ogłosili, że potrafią w każdej chwili wyłączyć prąd w Rosji. Oglądam dość regularnie telewizję moskiewską (autentyk propagandowy jest ciekawszy niż jego podróbka w Warszawie, jaką jest TVP) i wściekłe komentarze propagandzistów kremlowskich wskazują na to, że buńczuczne oświadczenie amerykańskie to nie był kolejny żart Trumpa. Jak do tego doszło?
Otóż, było to tak. W grudniu 2015 roku rosyjskie służby wywiadowcze wyłączyły prąd w zachodniej części Ukrainy. Ten atak trwał tylko kilka godzin, ale spowodował alarm w Waszyngtonie. Paraliż wywołany na dużym obszarze Ukrainy poruszył Biały Dom, tym bardziej że ofiarami tego ataku były również działające na tym terenie firmy amerykańskie Merck i FedEx. Amerykanie zadali sobie pytanie, czy Rosja nie dysponuje już takimi samymi możliwościami wyłączenia strategicznych obiektów energetycznych w USA. Sprawdzono elektrownie, w tym atomowe, sieć dystrybucji energii elektrycznej, rafinerie i infrastrukturę zaopatrzenia w wodę. W wielu miejscach znaleziono ślady obecności hakerów rosyjskich, identyczne z kodami, które w 2017 roku unieruchomiły saudyjski kombinat petrochemiczny Petro Rabigh. Sytuacja wymagała pilnej kontrakcji. Połączone działania powołanej wcześniej Cyber Command i NSA (National Security Agency) dały już wkrótce efekty. Administracja amerykańska oficjalnie twierdzi, że w programach sterujących sieciami energetycznymi Rosji zostały zainstalowane kody malware (zły software), nazywane minami cyfrowymi, które dają Amerykanom możliwość wyłączenia prądu i sparaliżowania kluczowej infrastruktury energetycznej w Rosji. Jeszcze jeden element zimnowojennej równowagi strachu. Brr!
Czy nie za daleko odszedłem od elektroniki?
Otóż nie. Te zabawki i tę piaskownicę podarowaliśmy politykom my, elektronicy. Nie istniałby malware, software, smartfon, Facebook i w ogóle internet, gdyby pięćdziesiąt pięć lat temu nie opracowano tranzystora MOS i inwertera CMOS. Po upływie pół wieku, po wielu udoskonaleniach technologicznych, nadal są to podstawowe elementy całej elektroniki cyfrowej. Kiedyś fizyków jądrowych zadręczały wyrzuty sumienia, że przyczynili się do powstania bomby atomowej. Teraz elektronikom nie będzie łatwo uwolnić się od poczucia winy, że stworzyli technologię o niszczycielskich skutkach porównywalnych do broni jądrowej. To my, elektronicy, wypuściliśmy tego dżina z butelki.