Początek lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Politechnika Warszawska, Wydział Łączności (później przemianowany na Wydział Elektroniki). Wykład z matematyki prowadzi docent Trajdos – wykładowca charyzmatyczny. Rysuje na tablicy funkcję skoku jednostkowego i pisze obok – funkcja Heaviside’a. Pewnie spytacie jak się wymawia to nazwisko – zwraca się do studentów. Już kiedyś spytał mnie o to student – skierowałem go do biblioteki, by zajrzał do książki rosyjskiej (w tamtych latach Rosjanie bez żenady tłumaczyli z angielskiego i wydawali mnóstwo wartościowych książek). Po rosyjsku nazwiska pisane są fonetycznie, więc dowiemy się, jaka jest wymowa Heaviside’a. Na następnym wykładzie – kontynuuje opowieść docent Trajdos – student mówi: „zajrzałem i już wiem, to jest funkcja Zacharenki–Waszczenki”.
I druga opowieść. Kontynuowałem studia w Związku Radzieckim. Na wykładzie profesor omawia metodę wyciągania monokryształów z fazy ciekłej, nazywaną metodą Czochralskiego. Pytam profesora, czy Czochralski to Polak? Chwila zastanowienia. „Nie, to Czech” – pada odpowiedź. Dodam, co może nie jest bez znaczenia, że w tamtych czasach spośród wszystkich „bratnich narodów” w ZSRR najwyższe notowania mieli Czesi. Czochralski to oczywiście Polak, który opublikował tę metodę w czasopiśmie niemieckim już ponad sto lat temu. Choć minął wiek, jego metodą są wytwarzane monokryształy krzemu, z których powstaje niemal cała współczesna elektronika. Nazwisko Czochralski znajdziemy we wszystkich podręcznikach świata, widziałem również w podręczniku chińskim.
Współczesny Kopernikowi niemiecki luteranin Melanchthon pisał o sarmackim (czyli polskim) astronomie, który głosi absurdalną ideę o zatrzymaniu Słońca i poruszeniu Ziemi, co rozsądni ludzie muszą uznać za dowód słabości umysłu. Wiemy, że później bywało inaczej. Gdy wielkość Kopernika nie podlegała już dyskusji, Niemcy chętnie uznawali go za swego rodaka, choć historycy nie mają problemu z uznaniem jego polskości. Kopernik biegle używał polskiego, niemieckiego, łaciny i włoskiego – był lojalnym, bardzo zaangażowanym obywatelem i patriotą Królestwa Polskiego, biorąc czynny udział w obronie swojej ojczyzny.
I na koniec: Maria Skłodowska-Curie spoczywa w paryskim Panteonie – miejscu spoczynku najbardziej zasłużonych Francuzów, choć za jej życia bywało różnie. Gdy prasa paryska nieżyczliwie komentowała jej romans z żonatym Paulem Langevinem (wybitny fizyk), nazywano ją polską Żydówką.
I jeszcze Einstein, który mówił: „Gdy się okaże, że moja teoria jest prawdziwa, to Niemcy powiedzą, że jestem uczonym niemieckim, a Francuzi, że jestem uczonym światowym. Gdyby jednak moja teoria okazała się błędna, to dla Francuzów będę Niemcem, a dla Niemców Żydem”.
Przykładów, obnażających śmieszność immanentnie wpisaną w nacjonalizm, mógłbym przytaczać bez końca. Choć to wakacyjny felieton, to jednak z przesłaniem – strzeżmy się nacjonalizmu. Jest śmieszny, ale bywa też straszny.