Szefowie firm, starając się o wsparcie z funduszy unijnych, będą musieli udowodnić, że unijna pomoc rzeczywiście jest im potrzebna. To wymyślony przez Brukselę tzw. efekt zachęty. Teraz tylko duzi przedsiębiorcy muszą udowadniać, że bez unijnego wsparcia nie mogą prowadzić inwestycji. W rozpoczętej właśnie perspektywie będą to robiły też małe i średnie firmy.
Firmy nie dostaną już pieniędzy na każdy projekt, ale tylko na wybrane działania, np. większość z wartego blisko 10 mld euro programu operacyjnego "Inteligentny rozwój" trafi tylko do tych przedsiębiorców, którzy chcą prowadzić badania, dopracowywać kupione technologie albo wypuszczać na rynek nowe produkty.
Unijna pomoc będzie często przybierać formę instrumentów zwrotnych, np. pożyczek, gwarancji kredytowych. Niektóre instrumenty, np. kredyt technologiczny, mają być tylko dla mniejszych firm. Zmienią się także zasady dotyczące pomocy publicznej. Przedsiębiorcy, realizując inwestycję z unijnymi pieniędzmi, będą musieli wyłożyć więcej z własnej kieszeni.
Jeszcze dziś UE może dołożyć dużemu przedsiębiorcy nawet do 40-50% kosztów inwestycji, a małemu i średniemu odpowiednio o 20 i 10% więcej. Od lipca to przedsiębiorcy będą wykładać więcej. Np. dużej firmie ze ściany wschodniej Bruksela wciąż dorzuci do 50% kosztów, ale tej z Małopolski - tylko 35%, a przedsiębiorcy z Dolnego Śląska - jedynie 25% kosztów inwestycji. Małe i średnie firmy będą w nieco lepszej sytuacji i dostaną o 10-20% więcej niż duzi. Jedyna dobra wiadomość to taka, że pieniędzy będzie dużo. Na najbliższe siedem lat dla firm przeznaczono min. 15 mld euro.